ggg ggg ggg ggg

Coś trzeba z tym zrobić… (22.11.2011)

Przed dwoma tygodniami podaliśmy informację o wyroku w sprawie Witolda Zadrogi – byłego prezesa Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Ostrowi Mazowieckiej, oskarżonego dwa lata temu przez prokuratora IPN o kłamstwo lustracyjne.
Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że nie skłamał on pisząc w swoim oświadczeniu, iż nie współpracował ze służbami PRL-u. Przypomnijmy, że zdaniem sądu I instancji, oświadczenie lustracyjne było niezgodne z prawdą. Wyrok ten został następnie uchylony przez Sąd Apelacyjny, który skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia w Sądzie Okręgowym, a ten wydał 28 października b.r. wspomniany na wstępie wyrok. Dzisiaj rozmawiamy z Witoldem Zadrogą zarówno o samej sprawie, jak też i o jej reminiscencjach, nie tylko osobistych.

Andrzej Mierzwiński – Jak Pan się czuje po tym wyroku?
Witold Zadroga – Czuję ogromną ulgę, że ten koszmar już się skończył, bo jeśli chodzi o sam wyrok, to innego się nie spodziewałem.

AM – Wiedział Pan, jaki będzie wyrok?
W.Z. – Już dwa lata temu powiedziałem, że wierzę w sprawiedliwość i że ona zwycięży. I tak się stało. Innego wyroku nie mogło być, ponieważ nigdy nie byłem donosicielem i nie współpracowałem z wojskowym kontrwywiadem, ani z innymi służbami PRL-u. Gdy dowiedziałem się, że to sędzia Barbara Piwnik będzie rozpatrywała tę sprawę, byłem niemal pewien takiego zakończenia i takiego wyroku, bo jest to osoba o ogromnym profesjonalizmie. W całej tej okrutnej dla mnie historii, najwspanialszym momentem była możliwość obserwowania prowadzenia przez nią tej sprawy. To był majstersztyk. I to jest jedyny plus, że mogłem obserwować pracę bardzo profesjonalnego zespołu sędziowskiego, czego nie mogę powiedzieć o sądzie pierwszej instancji, który tylko „odwalił” robotę w sposób bardzo wygodny dla siebie i dla IPN-u, zupełnie nie przywiązując wagi do tego, jaką wyrządza krzywdę. Tak sądom nie wolno pracować. Ale na szczęście oprócz osób zatrudnionych w wymiarze sprawiedliwości, są również prawdziwi sędziowie, tacy jak Barbara Piwnik, którzy profesjonalnie oceniają fakty i dowody oraz znają wagę wyroku wydawanego w imieniu Rzeczypospolitej. Gdyby było więcej takich sędziów, Polska nie wyglądałaby dziś tak jak wygląda.

AM – Co zapamiętał Pan z tej rozprawy?
W.Z. – To, co sędzia Piwnik podkreślała wielokrotnie, że nie wolno krzywdzić ludzi bez żadnej podstawy, a tym bardziej tych, których już skrzywdzono wcześniej. Bo przecież w moim przypadku było ogromną krzywdą, że przez działania oficera kontrwywiadu, nie chcąc zostać kapusiem, musiałem zrezygnować ze swoich młodzieńczych marzeń o lataniu i właściwie rozpoczynać życie od początku. Teraz, po 33 latach, po raz drugi spotkało mnie to samo i właściwie za to samo. Przecież gdybym wtedy poszedł na współpracę z kontrwywiadem, dzisiaj byłbym tak jak wielu moich kolegów, emerytowanym oficerem, najprawdopodobniej w stopniu pułkownika, miałbym solidną emeryturę, do której mógłbym sobie dorabiać na przykład w jakimś samorządzie. Jestem pewien, że ci, którzy wtedy wymuszali groźbą i szantażem współpracę, są dzisiaj nieźle ustawieni i nie mają żadnych wyrzutów sumienia. Oficerowie, których wezwała przed sąd Barbara Piwnik, nic prawie nie pamiętają, dla nich ta sprawa dawno się zakończyła. Myślę, że prokurator z IPN też nie ma sobie nic do zarzucenia. Odłoży do archiwum moją teczką, otrzepie ręce z kurzu i za chwilę nie będzie pamiętał ani mojego nazwiska, ani tej sprawy, podobnie zresztą jak sędziowie z pierwszej instancji. Jednak następstw i tego co ja przeszedłem, nikt nie cofnie.

AM – Co z wypowiedzi Barbary Piwnik w szczególny sposób zapadło Panu w pamięć?
W.Z. – W ustnej sentencji sędzia Barbara Piwnik powiedziała, że takie działania IPN-u bardziej przystają dla państwa totalitarnego, a nie do demokratycznego państwa prawa. Nie można wydawać wyroku, a tym bardziej wyroku śmierci – bo dla mnie jest to przecież śmierć cywilna – bez żadnej podstawy, a tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś wymyślił taką bzdurną ustawę. Ja w swojej mowie końcowej apelowałem do sądu i do prokuratorów IPN-u, że czas z nią skończyć, a z pewnością z taką praktyką, pozwalającą na bezpodstawne niszczenie ludzi.
Przecież ta ustawa nie ściga rzeczywistych przestępców, ale głównie ich ofiary. Ci którzy faktycznie współpracowali, którzy byli prawdziwymi kapusiami, mają dzisiaj komfortową sytuację, pieniądze, posady i śmieją się ze wszystkich, z tej ustawy i ze swoich ofiar. A ja muszę po raz kolejny zaczynać od początku życie zawodowe, polityczne i także społeczne, bo zostało ono zszargane przez niecnych ludzi i tu w Ostrowi i tam w Warszawie.

AM – Kogo ma Pan na myśli?
W.Z. – Przecież osoby będące wtedy na kierowniczych stanowiskach, w ogromnej większości współpracowały z peerelowskimi służbami niejako z definicji. Funkcjonariusze SB przychodzili do ich gabinetów i dowiadywali się wszystkiego bez zakładania teczek, pisemnych zobowiązań itd. Dzisiaj oni czują się znakomicie, niektórzy piastują bardzo ważne funkcje. Wtedy im się działo bardzo dobrze, a dzisiaj jeszcze lepiej. Wtedy zdobyli majątki, dzisiaj śmieją się wszystkim w nos. Są to cynicy, którzy w wygodny dla siebie sposób wykorzystują tę ustawę oraz możliwość dowolnej interpretacji szczątkowych dokumentów i faktów, żeby kogoś politycznie zniszczyć, wyrzucić ze stanowiska. Ta ustawa ich nie dotknęła i nigdy nie dotknie, ta ustawa jest restrykcyjna głównie dla tych, którzy wtedy niewiele znaczyli, których łamano w różny sposób, a dzisiaj manipuluje się nimi jak marionetkami. Jest to manipulowanie prawem, aby niszczyć ludzi. Tak było w moim przypadku, a także w przypadku burmistrza i obu starostów. To nie jest demokracja, tak w demokracji nie wolno! 

AM – Uważa Pan, że to było celowe, a nie przypadek, czy zbieg okoliczności?
W.Z. – Podczas pierwszego przesłuchania w IPN-ie zapytałem panią prokurator, która prowadziła tę sprawę, czy mam spodziewać się czegoś złego. Powiedziała wtedy, że absolutnie nie, gdyż nie ma żadnych dowodów ani podstaw, aby wszcząć postępowanie lustracyjne. A za dwa tygodnie jednak je wszczęła i to bez żadnych nowych dowodów, a następnie przez dwa lata z uporem maniaka dowodziła, że byłem przysłowiowym „wielbłądem”. I mam uważać, że to był przypadek? Przecież nie było żadnych podstaw ani dowodów, żeby prowadzić przeciwko mnie postępowanie lustracyjne. A nagonka na burmistrza, starostę, wicestarostę i to niemal w tym samym czasie, to też przypadek?

AM – Czy była jakaś reakcja po tym, jak poszła w „świat” wiadomość o wyroku?
W.Z. – Tak, miałem bardzo wiele telefonów z gratulacjami i to nie tylko od znajomych, ale także od całkiem obcych osób. Szczególnie satysfakcję i radość sprawiły mi gratulacje od wielu pracowników ZGKiM, którym chciałbym bardzo gorąco podziękować zarówno za tę reakcję, jak i za wcześniejsze słowa otuchy i wiarę we mnie. Jestem dumny, że pracowałem z takimi wspaniałymi ludźmi.

AM – Czy może zadzwonił z przeprosinami ktoś, kto postawił na Panu krzyżyk jako na TW „Makarze”, lub brał udział w akcji przeciwko „agentowi” Zadrodze?
W.Z. – Nie, ale nie oczekiwałem takich przeprosin i nie spodziewam się ich, gdyż uważam, że tych ludzi po prostu na to nie stać.

AM – Wspomniał Pan wcześniej o następstwach całej tej agenturalnej historii.
W.Z. – Miało to ogromny wpływ na moje życie osobiste, zawodowe i polityczne. Jestem dzisiaj zupełnie innym człowiekiem, gdyż nie można przejść przez taka traumę bez żadnych śladów. Wiem, że będę pewnie żył krócej, że zabrano mi mnóstwo zdrowia, ale przede wszystkim pozostał w społeczeństwu wizerunek „złego Zadrogi”, który kiedyś donosił. Wykorzystali to ludzie niecni. To, że dzisiaj poszukuję pracy, jest między innymi tym spowodowane. Ale cała ta nagonka miała też wpływ na ukształtowanie się władz w Ostrowi. Przecież od tego zaczął się niesamowity atak na burmistrza Szymalskiego i jego współpracowników. Kto interesuje się sytuacją w mieście, widzi jak ogromną krzywdę zrobiono tymi pomówieniami burmistrzowi czy mnie. Jak wielką krzywdę robi się nadal wielu ludziom, załodze gospodarki komunalnej ignorancją, niekompetencją czy bezsensownymi decyzjami personalnymi, podejmowanymi tylko dlatego, że ktoś był w ekipie byłego burmistrza. Początek i podstawy temu dały działania IPN. I co? Okazało się, że żaden z nas nie był kapusiem, ale że byliśmy i jesteśmy ofiarami określonego systemu i działań ludzi, którzy, mam nadzieję, odbiorą kiedyś zasłużoną „nagrodę”.

AM – Sądzi Pan, że mogło to  mieć wpływ na dzisiejszy obraz miasta?
W.Z. – Tak. Moim zdaniem zniechęciło to wiele osób do poprzedniego burmistrza i jego współpracowników, a w efekcie wypłynęli ludzie, którzy nie przyszli aby służyć mieszkańcom, ale po to aby się odgrywać za swoje frustracje, czy zaspokajać własne chore ambicje. A teraz zapłaci za to miasto i jego mieszkańcy. Przecież nie ma żadnego uzasadnienia dla tak ogromnych podwyżek, jakie czekają nas w sferze usług komunalnych. Jeśli jednak przez cały rok nie wybudowano ani metra kanalizacji, ani metra wodociągów, a dzisiaj podnosi się ceny wody i ścieków, to tylko dlatego, że nic się nie robiło. Nie wyobrażam sobie firmy zatrudniającej 120 osób, która przez rok nic nie zrobiła. Po to byli zatrudnieni ci ludzie, aby zaspokajać potrzeby mieszkańców, aby budować nowe sieci wod-kan, a nic nie zrobili. Teraz więc podnosi się ceny aby wyrównać te straty.

AM – A może chodzi o wyrównanie  strat po mleczarni?
W.Z.. – Straty spowodowane upadkiem mleczarni ostrowianie zapłacili już rok temu. Ubiegłoroczna podwyżka kompensowała w całości tamte straty. Nie ma więc uzasadnienia dla nowych podwyżek, którymi teraz chce się obciążyć obywateli miasta we wszystkich niemal dziedzinach, co wyciągnie pieniądze z kieszeni ostrowian i spowoduje ich zubożenie. To na tym ma polegać „prospołeczna” polityka nowych władz?

AM – Władze z kolei mówią o zadłużeniu gospodarki komunalnej i całego miasta.
W.Z. – Ani miasto, ani ZGKiM nie są zadłużone! Gospodarka komunalna zawsze szukała pieniędzy, głównie na zewnątrz aby lepiej służyć mieszkańcom. Zamiast bawić się stanowiskami, należało kontynuować realizację programu gospodarki odpadami. Gdyby było poprzednie kierownictwo miasta, to dzisiaj wysypisko w Lubiejewie nie wyglądałoby tak jak wygląda. Dla mnie jest to zgroza. Nic tam nie zrobiono przez cały rok, a teraz podnosi się cenę za wywóz nieczystości. I to jest to faktyczne zadłużenie. Natomiast nie ma złej sytuacji ekonomicznej ani w ZGKiM, ani w mieście. Opowiadanie o rzekomych gigantycznych długach, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek inwestycji, jest to lekceważenie mieszkańców i zasłona dymna obecnych władz, które chcą w ten sposób zatuszować własne nieróbstwo, niekompetencję i ignorancję.

AM – A może rzeczywiście one chcą oszczędzać? To chyba nie jest naganne?
W.Z. – Oszczędzać należy zawsze. Publiczne środki należy oglądać wielokrotnie zanim się je wyda, ale należy też prowadzić rozumną, dalekowzroczną i miastotwórczą politykę inwestycyjną. Na miasto trzeba patrzeć jak na wspólnotę mieszkańców, a nie jak na prywatny folwark, bo władza jest po to wybierana aby służyła mieszkańcom, a nie aby zaspokajała swoje ambicje. Nie można oszczędzać w ten sposób, że nie buduje się ulic, wodociągów, kanalizacji, bo podstawowym zadaniem samorządu jest służba ludziom i zaspokajanie ich potrzeb. I to jest konieczne do zrealizowania!

AM – Jednak faktem jest, że dochody gospodarki komunalnej uległy zmniejszeniu.
W.Z. – Na podstawowej działalności przychody są praktycznie stałe. Jeśli jednak zostały zerwane umowy z dostawcami odpadów, to wiadomo, że przychodów z tego tytułu nie będzie. Uważam, ze firma straciła w ten sposób co najmniej 1 milion złotych nie osiągniętych przychodów z tytułu zerwania umów z dostawcami odpadów, między innymi z Warszawy. Program gospodarki odpadami był realizowany także po to, aby przyjmować ich jak najwięcej. Zaplanowaliśmy rozbudowę tej instalacji na wysypisku, ale ze środków pochodzących z przyjmowanych odpadów, a nie z ograniczania ich przyjmowania.

AM – Czyli wpływy za odpady były zaplanowane?
W.Z. – Oczywiście, że były zaplanowane, podobnie jak zwiększenie ilości przyjmowanych z zewnątrz odpadów. Po to miała być wybudowana nowa kwatera, aby zarabiać na odpadach. Tak się robi na całym świecie, ale nie w Ostrowi. Pewnie, że łatwiej jest podnieść ceny dla własnych mieszkańców, okłamując ich jednocześnie, że to poprzednicy narobili tego bigosu.

AM – A nie?
W.Z. – Nie! Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Mieliśmy zaplanowany budżet na ten rok, w tym naturalnie i dochody. Wśród nich znaczące miejsce zajmowały wpływy z przyjmowania na wysypisko odpadów z zewnątrz, na co mieliśmy już pozawierane umowy. I teraz przychodzi nowa władza, zrywa tamte umowy, pieniądze nie wpływają, więc podnosi się krzyk, że firma tonie w długach. Zleca się też jakieś bezsensowne ekspertyzy i tzw. programy naprawcze, płaci za nie niemałe pieniądze, a jedyną receptą „uzdrowicieli” są zwolnienia pracowników i podwyżki cen. No to podnosi się teraz o 30 % cenę za wywóz nieczystości. Nie twierdzę, że nie trzeba było jej podnieść, ale na Boga, nie aż tyle. Przy tej podwyżce wyraźnie daje znać o sobie ignorancja obecnego kierownictwa miasta. Mieszkańcy teraz właśnie zaczną płacić za nieudolność nowych władz i nie sądzę, aby to się na tym zakończyło. Wynik wyborów należy szanować, ale trzeba też pamiętać, że mają one (jak zresztą wszystko) swoje skutki i cenę. Nie wolno jednak pozwolić na działania, które obracają się przeciwko miastu i jego mieszkańcom. Coś trzeba z tym zrobić…!

AM – Dziękuję za rozmowę.

6 507 views

Zamieścił: admin

Udostępnij ten artykuł na
Przeczytaj poprzedni wpis:
Niezwykle uroczyste zakończenie obchodów „Roku Ignacego Jana Paderewskiego” (22.11.2011)

Rok 2011 został ogłoszony Rokiem Ignacego Jana Paderewskiego. W związku z uhonorowaniem życia i twórczości oraz działalności politycznej naszego wybitnego...

Zamknij