ggg ggg

Bałagan w zdrowiu (17.01.2012)

Drugi dzień świąt,. Popołudnie 26 grudnia. Około 18 spacer do kościoła ks. Salezjanów. Kościół wypełniony wiernymi. Staję w swoim „ulubionym” miejscu.
Podczas kazania czuję, że coś ze mną się dzieje. I nagle,  świat wiruje mi przed oczyma. Ratuję się przed upadkiem łapiąc się stojącej obok mnie osoby…. Po chwili, już przed wejściem do kościoła wraca świadomość. Obok mnie moja „stara” pani doktor rodzinna. Słyszę jak wzywa karetkę, która dosłownie po 2 minutach przybywa na miejsce. Pakują mnie do niej i do …szpitala. Izba przyjęć. Rutynowe badania: ciśnienie, EKG. Dyżurujący lekarz Zbigniew P. / prywatnie kolega z licealnej klasy/ zarządza: Pani Zosiu a cukier mu zróbmy. I zrobili. I się przerazili. Zdecydowanie zbyt wiele go było; ponad 487 mg/ dml… I jasne. Wyrok.. Kładziesz się na oddział. Akurat dyżur tam ma diabetolog.   I tak oto wprost z kościoła wylądowałem w szpitalu. Szpitalu dużym, wielodziałowym. Takim solidnym i powiatowym.  Nagle stałem się pensjonariuszem Sali nr 9 w sekcji B oddziału wewnętrznego. Szybkie zabiegi: jakieś kroplówki, jakieś zastrzyki. Wróciłem do życia. I poranek następnego, już poświątecznego dnia. Budzi mnie dyżurująca pani doktor.  Mówi, że miałem szczęście zemdleć właśnie w kościele, a nie np. podczas jazdy samochodem…  Leczenie przebiegało gładko.

Nowa dieta, insulina 4 x dziennie. Itd… Szpitalne warunki bardzo dobre. Miła fachowa opieka lekarza prowadzącego i szefa oddziału. Poustawiali leczenie i… do domu.  Udało mi się opuścić szpital chyba w najgorszym z możliwych momencie. Piątek, 30 grudnia tuż przed sylwestrowymi szaleństwami. Wyposażony w recepty ruszyłem do aptek. A tam sceny dobrze znane z czasów kolejek przed PRL- owskimi sklepami z mięsem. Kolejki niemożebne. W powiatowym miasteczku, gdzie działa, aż 11 aptek nie sposób było tego dnia dostać zaordynowaną insulinę- warunek w miarę normalnego życia i funkcjonowania. W jednej z aptek udało się zdobyć jedno opakowanie… Przyszedł Nowy Rok. Bez fajerwerków.  W zaciszu domowym u rodziny doczekałem do Trzech Króli. I wróciłem do Legionowa. Tu w poniedziałkowy poranek po usilnych monitach u pań w rejestracji, dostałem się do tzw. swojego lekarza rodzinnego.  Z prośbą o wypisanie zaleconych medykamentów. I jasny szlag mnie trafił….

Nie wypiszę Panu leków….

To oznajmił mi mój pan rodzinny doktor. Dla pana doktora, a raczej dla kontrolujących go urzędników z mazowieckiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia szpitalna karta informacyjna, zawierające szczegółowe badania, diagnozę i zaordynowane leki ze szczegółowymi zasadami ich przyjmowania….  Nie są wiarygodnym dokumentem. – „Żebym panu mógł wystawić receptę na insulinę, muszę mieć świadectwo lekarskie od specjalisty diabetologa. On musi szczegółowo napisać rozpoznanie, leki i ich dawkowanie. Musi też napisać, jakiej marki gleukometru Pan używa i jakich do niego pasków. Bez tego nie mogę recepty honorowanej przez NFZ wypisać. Właśnie miałem kontrolę. Kontrolowała mnie za przeproszeniem pani technik ekonomista, która kwestionowała moje lekarskie ordynacje. Ja jestem traktowany przez NFZ jak kominiarz, albo brukarz- z całym szacunkiem dla ludzi tej profesji. Kiedyś lekarz rodzinny miał być „alfą i omegą”. Dziś jest malutkim pionkiem w urzędniczej machinie. Ja dziennie takich jak Pan pacjentów mam 20. Jak mi każą płacić za- ich/urzędników biurokratów z NFZ/ zdaniem źle i niesłusznie wystawione recepty, to pójdę z torbami. Ja nie mogę…. Z gabinetu pana doktora rodzinnego odszedłem z niczym. Tzn. bez recept.

Zapisz się do specjalisty.. za rok

Po powrocie do domu, korzystając z danych teleadresowych zamieszczonych na stronach mazowieckiego NFZ jąłem usilnie poszukiwać specjalisty diabetologa. W wielkiej przychodni na rogu Jagiellońskiej i Piłsudskiego oznajmiono mi, iż szans żadnych nie ma – zapisy będą dopiero ok. 12 marca z terminami na sierpień. Podobnie w innych przychodniach. Dzięki przesympatycznej sąsiadce- pani mgr farmacji, udało mi się „po znajomości” zapisać do przychodni niepublicznej w Wieliszewie. I w zacnym terminie. Pani doktor od „cukrów” przyjmie mnie już 20 stycznia o 11.30. Odetchnąłem. Jakoś przeżyję…  Ale tknęło mnie coś. Zadzwoniłem do swojej – ratującej mi życie przychodni transplantacyjnej/nefrologia/ w Warszawie przy ul. Lindleya. Okazało się, że moja wyznaczona i umówiona przed 3 miesiącami wizyta jest nieaktualna. Pani w rejestracji oświadczyła: -Musi Pan mieć nowe skierowanie na ten rok. Tak chce NFZ. Z takim skierowaniem przyjdzie Pan do mnie, a ja wyznaczę termin wizyty. I uprzedzam, że najwcześniej pod koniec sierpnia to będzie. Jaśnista krew mnie zalała… Choć kawy pić mi nie wolno..wypiłem. Zacząłem szukać w głowie rozwiązania. Do końca sierpnia czekać nie mogłem. Podczas picia kawy i intensywnego poszukiwania rozwiązania mojego problemu, w tzw. telewizorni ględziły głowy o proteście lekarzy. Jak słuchałem bleblania pana ministra Arłukowicza o tym, że „pacjent polski może czuć się bezpiecznie. Powiem wprost- słałem głośno pod adresem obecnego ministra i jego poprzedniczki na urzędzie- Ewy Kopacz niezbyt cenzuralne słowa. Moje wnerwienie na rządzących sięgnęło zenitu. Ale złość okupiona wzrostem drastycznym ciśnienia na coś się zdała. Znalazłem rozwiązanie. Jak to w czasach PRL. Odszukałem numer starej komórki mojego nefrologa. Doktor „prowadził” mnie, jako pacjenta ze znakomitym skutkiem od 1987 roku do połowy 2005 r. Mogę powiedzieć, że dzięki jego wiedzy i umiejętnościom żyję. Po zawirowaniach organizacyjnych i zmianie miejsca pracy lekarza tak znakomitą i fachową opiekę straciłem.  Zadzwoniłem. Odezwał się dobrze znany głos. – Wszelki duch Boga chwali, Panie Robercie kopę lat. Co się stało? Głos mojego dawnego lekarza okazał się należeć do obecnej gwiazdy polskiej nefrologii i transplantologii.  Mój „stary lekarz” okazał się być obecnym naczelnym dyrektorem szpitala przy ul. Lindleya. Rozmowa była serdeczna, konkretna i krótka. – Panie Robercie, do końca sierpnia to Pan absolutnie nie może czekać. Pański przypadek w pracach swoich uwzględniałem. Ciekaw jestem, co się teraz dzieje. U nas w klinice dla mnie to ważna rzecz, żeby pacjentów jak najdłużej monitorować. Pan jest leczony, a my, lekarze na takich jak Pan się uczymy. Pan jest naprawdę ciekawym przypadkiem. Dobrze, że Pan zadzwonił. Niech Pan wpadnie do mnie do szpitala, to coś wymyślimy. Ja nadal,- mimo administracyjnych obowiązków przyjmuję w poradni i pracuję w klinice.  I tak oto, czwartkowym popołudniem, 12 stycznia wpadłem. Prof. dr hab. ustalił wszystkie badania i terminy. Bez jakichkolwiek obiekcji wymalował mi recepty na wszystkie niezbędne leki- w tym insulinę. I co ważne- znów jestem jego pacjentem. Następna wizyta – po niezbędnych badaniach już w styczniu. Przy okazji spotkania- miłego, bo choć utytułowany profesor, to nadal miły i kontaktowy człowiek pomówiliśmy o bałaganie w zdrowiu.  Ten odczuwalny dla pacjentów zapewne niebawem zostanie połowicznie opanowany. To nic, że pacjenci za leki zapłacą więcej / w skali kraju7 aż o ok. 340mln złotych/. Ale nawet na te droższe leki dostaną recepty. Z aptekarzami nadal będzie problem. Ale prawdziwy problem objawi się około czerwca…

Szpitale nie mogą leczyć

W majestacie prawa – nowej ustawy refundacyjnej tak się stanie.  Otóż nad dyrektorami wisi miecz. Muszą znaleźć pieniądze na wykupienie arcydrogich polis ubezpieczeniowych od odpowiedzialności cywilnej. W zaplanowanych szpitalnych budżetach tego nie przewidziano. Także NFZ tego nie przewidział, zawierając kontrakty ze szpitalami. Do tego dochodzą ograniczenia związane z samą filozofią nowej ustawy refundacyjnej. Szpital ma leczyć jak najtaniej- oczywiście dla NFZ.  Trafiający na szpitalny oddział pacjent nie dostanie swoich leków. Może dostać tańsze zamienniki, które niekoniecznie dobrze się sprawdzą. A swoich leków zgodnie z prawem pacjent, będąc w szpitalu przyjmować nie będzie mógł. I cyrk dopiero się zacznie.. Szpitalne dyrekcje będą zmuszone zaciskać pasa. Kosztem niezbędnych badań, kosztem niezbędnie ordynowanych medykamentów. Nie znam jakiegokolwiek dyrektora szpitala w Polsce, który z obecnego prawa jest zadowolony. Dyrektorzy są po prostu przerażeni.

Kto odpowiada za totalny bałagan?

Najprostsza odpowiedź- odpowiada pośpiesznie uchwalone prawo. Ustawa o refundacji leków jest najzwyklejszym bublem prawnym, którego to bubla bronią już tylko najgorętsi wyznawcy rządzącej koalicji. W myśl tej ustawy miało być taniej dla pacjenta. Nic podobnego. Zwykle jest drożej.  Aptekarze nie mogą pacjentom proponować tańszych zamienników, bowiem poziom refundacji zwykle na to nie zezwala. Ostatnia decyzja lekarskiego samorządu, jakim Jest Naczelna Rada Lekarska, która zaleciła, by medycy na receptach stosowali nazwę międzynarodową specyfiku miast nazwy handlowej być może pozwoli na wyjście z tej ślepej uliczki. Bałagan w zdrowiu jest straszliwy. Zdaje się, nikt nad tym nie panuje. Nie wiadomo, kto jest ubezpieczony. Nie ma jakiejkolwiek wiarygodnej weryfikacji tych danych. Sam bałagan wytworzyła ustawa, ale potęguje ją działalność NFZ. Kwiatek z ostatnich dni. NFZ, którym dowodzi pan Paszkiewicz chciał wycofać tzw. karty chipowe będące w użyciu na Śląsku. To jedyny region, w którym służba zdrowia działa w miarę sprawnie. Pomysły NFZ paraliżują pracę całej służby tzw. publicznego zdrowia. Absurdalne drobiazgowe przepisy i drobiazgowe ich przestrzeganie i egzekwowanie są gwoździem do trumny sprawnej pracy całego systemu. A sama świadomość, iż lekarza z tytułem profesorskim kontroluje pod względem merytoryczny pani technik ekonomista, zakrawa na piramidalną bzdurę. Ustawę wprowadzono „na wariata” w pośpiechu. W takim samym trybie w miniony piątek  ja znowelizowano. Skłócono pacjentów z lekarzami. Teraz kłótnia przenosi się pomiędzy aptekarzy, lekarzy i pacjentów. W poniedziałek mieliśmy pierwszy dzień aptekarskiego protestu. W Legionowie bez protestu pracowały tzw. apteki sieciowe. I tu znów mamy kłótnię pomiędzy zatrudnionymi w nich farmaceutami, a ich właścicielami. Protestowała apteka w centrum handlowym Maxim. Jakby nic się nie stało działała mała apteka przy ul Wysockiego. W wielu aptekach na szybach wisiały ogłoszenia o akcji protestacyjnej, ale nikt pacjentów nie odsyłał. Mamy jeden efekt działania nowej ustawy: totalną zawieruchę w tzw. zdrowiu. Szalę goryczy dopełniły doniesienia, iż Fundacja Jurka Owsiaka nie będzie mogła bezpłatnie przekazać szpitalom np. pomp insulinowych. A na ten cel przed tygodniem właśnie orkiestra „grała”. Jakie perspektywy? W zgodnej opinii fachowców, cała ustawa nadaję się, by wyrzucić ją do kosza. I napisać ją na nowo. Bez „chciejstwa”, nierealnych wymagań. I z głowa. Tego od Ministerstwa można wymagać. Także wymagać tego trzeba od parlamentarzystów. W końcu nie powinni być tylko bezwolnymi istotami, przegłosowującymi największe nawet partyjne głupstwo. Mają Myślec.

Poradnik

Jak sobie radzić w tych trudnych czasach? Po pierwsze warto zadbać, by być pacjentem „normalnego” lekarza. Nie takiego, który stosuje zasadę „dupochronu”, dbając jeno o swoje dobro, a nie swoich pacjentów. Są tacy. Po drugie- warto troszczyć się o swoje zdrowie. Żądać od medyków skierowań na niezbędne badania. Medycy czasami niezbyt chętnie je wystawiają, bo to kosztuje. Warto myśleć za lekarza. Warto domagać się skierowań na USG, na RTG. Warto badać za każdym razem nie tylko standardową morfologię, ale też poziom cholesterolu i cukier. To czasami zdecyduje o zdrowi. I zawsze od lekarza rodzinnego należy stanowczo domagać się skierowań na wizyty u specjalistów. To warunek konieczny byśmy w miarę zdrowi byli. I warto słuchać i czytać, żeby nie stać się statystami w grze. W grze o nasze zdrowie.
rwc

2 039 views

Zamieścił: admin

Udostępnij ten artykuł na
Przeczytaj poprzedni wpis:
Władze dziękują przedsiębiorcom (17.01.2012)

Program „Zniżka za dowód” ma na celu zachęcenie mieszkańców do dokonania stałego meldunku oraz promocję lokalnej przedsiębiorczości. Do akcji przyłączyło...

Zamknij