ggg ggg

Bar… nie wzięty! (15.11.2011)

W lutym ubiegłego roku, przy krytej pływalni Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Ostrowi Mazowieckiej została uruchomiona kręgielnia.
Uzupełnieniem tej oferty rekreacyjnej miała być część gastronomiczna z barkiem serwującym kawę, herbatę, zimne napoje itp. Pomimo ogłoszonych ubiegłej jesieni dwóch przetargów, nie było chętnych do robienia tam biznesu. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji władze miasta z otwartymi ramionami powinny przyjąć każdego, kto chciałby wziąć ten barek. Tak też sądził Dariusz Gwardiak, 38-letni ostrowianin, który po utracie pracy zgłosił się do Urzędu Miasta z propozycją uruchomienia gastronomii w kręgielni. Po ponad 9 miesiącach bezskutecznych zabiegów, nie kryje swojego rozczarowania postępowaniem władz miasta.

Andrzej Mierzwiński – Czy ma Pan jakieś doświadczenia niezbędne do poprowadzenia takiej działalności?
Dariusz Gwardiak – Pracę zawodową rozpocząłem w firmie Kruger w NP Pharma. Potem byłem przedstawicielem handlowym, a następnie samodzielnym przedstawicielem Kompanii Piwowarskiej. Pracowałem też w ostrołęckim oddziale firmy Bos, jako kierownik działu obsługi klienta. Kiedy firma połączyła się z inną i powstało centrum dystrybucyjne, zostałem jego dyrektorem. Gdy dwa lata temu zlikwidowano ostrołęckie centrum na rzecz powiększenia oddziału w Białymstoku, wróciłem do Ostrowi i pracowałem do 31 stycznia b.r. jako dyrektor niewielkiej firmy branży ciastkarskiej, która jednak nie utrzymała się na rynku i została zlikwidowana.

AM – Skąd pomysł uruchomienia barku przy kręgielni?
D.G. – Już wcześniej myślałem o uruchomieniu tam własnej działalności gastronomicznej. Miałem pomysł na poprowadzenie takiego barku-kawiarni i po utracie pracy, złożyłem 31 stycznia taką ofertę do Urzędu Miasta, na którą do dzisiaj nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Wtedy też pojawiła się możliwość uruchomienia własnej działalności przy pomocy projektu „Samozatrudnienie skutecznym sposobem na bezrobocie”, współfinansowanego przez Unię Europejską. Kto się zakwalifikuje, otrzyma dotacje i będzie mógł rozpocząć biznes. Złożyłem dokumenty aplikacyjne do WUP-u i przeszedłem cały projekt włącznie ze specjalistycznymi szkoleniami w Ostrołęce, które trwały przez ponad miesiąc po osiem godzin dziennie. Następnie zdałem egzamin i w efekcie 14 października podpisałem umowę na unijną dotację.

A.M. – Zdobył Pan zatem odpowiednie przygotowanie, stosowny certyfikat, unijne pieniądze, ale tego baru jednak Pan nie wziął.
D.G. – Rzeczywiście, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Pomieszczenie nadal stoi niewykorzystane i nie ma na niego chętnych. Gdy byłem już przekonany o pozytywnym zakończeniu szkolenia, złożyłem 1 sierpnia do Urzędu Miasta drugie pismo, w którym przedstawiłem konkretną ofertę wynajmu lokalu. Tym razem otrzymałem odpowiedź, że właściwym organem do załatwienia tej sprawy jest MOSiR. Złożyłem, więc 7 września ofertę bezpośrednio do MOSiR, skąd odpowiedziano mi, że właścicielem obiektu z kręgielnią jest Urząd Miasta i tylko tam mogą być podejmowane decyzje, ponieważ MOSiR nie ma przekazanego zarządu obiektu i nie może o niczym decydować

AM – O, to ciekawe. I co dalej?
D.G. – Udałem się do ratusza gdzie rozmawiałem z zastępcą burmistrza Zbigniewem Gałązką. Przyjął mnie bardzo życzliwie i serdecznie, spodobała mu się moja wizja, a ponadto przeanalizowaliśmy wspólnie różne formy przyszłej ewentualnej współpracy. Rozważaliśmy nie tylko prowadzenie części gastronomicznej, ale także dzierżawę i prowadzenie całej kręgielni na uzgodnionych zasadach rozliczeniowych. Byłem tym bardzo podbudowany, gdyż zauważyłem zainteresowanie i chęć zrobienia wspólnie czegoś porządnego. Byłem już przekonany, że to wszystko się powiedzie.

AM – Co w takim razie przeszkodziło w tak dobrze zapowiadającym się przedsięwzięciu?
D.G. – Gdy ponownie udałem się do ratusza, aby przystąpić do realizacji projektu, okazało się, że dopiero zostanie uruchomiona procedura przekazywania zarządu nad budynkiem pływalni, związana z własnością gruntu. Powiedziano mi, że MOSiR jest częściowo wybudowany na terenie należącym do szkoły i aby przekazać zarząd obiektu jego kierownictwu, trzeba najpierw wydzielić teren, na którym on stoi. Nie rozumiem, jakie ma to znaczenie! I MOSiR i szkoła nie są żadnymi autonomicznymi organizmami ani spółkami jak np. ZGKiM czy ZEC, ale instytucjami miejskimi podległymi burmistrzowi, czyli są własnością miasta tak samo jak grunt, na którym się znajdują. Poza tym MOSiR przez cały czas funkcjonuje, są wynajmowane sale dla klubów sportowych, dla fundacji, odbywają się tam zajęcia, więc brak zarządu nie uniemożliwia funkcjonowania obiektu. Ponadto MOSiR wynajmował tę część gastronomiczną już pod nowymi rządami w lutym tego roku i nie było wówczas przeszkód w postaci braku zarządu.

AM – A czy rozmawiał Pan z burmistrzem Krzyżanowskim?
D.G. – Tak. Gdy znów poszedłem do Urzędu Miasta z propozycją innego rozwiązania, dostosowanego do tej sytuacji, nie zastałem wiceburmistrza Gałązki i rozmawiałem z burmistrzem Krzyżanowskim. Burmistrz kategorycznie obstawał przy swoim stanowisku, twierdząc, że dla przejrzystości sprawy i aby nikt mu nie zarzucił niegospodarności, albo, że przekracza swoje kompetencje i uprawnienia, będzie się trzymał wspomnianego wcześniej toku postępowania. On przekaże zarząd obiektu kierownictwu MOSiR-u, a ono podejmie decyzję, co zrobić w przyszłości z tym pomieszczeniem. W wydziale budownictwa dowiedziałem się, że taka procedura może potrwać do stycznia albo i dłużej. Taki termin całkowicie mnie dyskwalifikuje, gdyż zgodnie z projektem, do połowy grudnia powinienem już mieć zakupiony sprzęt, rozliczone dofinansowanie unijne i rozpoczętą działalność.

AM – I co było dalej?
D.G. – Ponieważ czas uciekał, postanowiłem przedstawić swoją sprawą na sesji Rady Miasta 27 września. Gdy taka informacja dotarła do burmistrza, zadzwonił do mnie przed sesją i potwierdził swoje dotychczasowe stanowisko tłumacząc, że musi tak postąpić gdyż inaczej się nie da, oraz dodał, że moje wystąpienie na sesji jest bezprzedmiotowe i bez sensu, gdyż to on podejmuje decyzje, a Rada nie ma żadnej władzy. Według mnie ten telefon miał na celu zniechęcenie mnie do wystąpienia na forum Rady. Mimo to poszedłem na sesję i zabrałem głos w wolnych wnioskach. Powiedziałem, że stworzę, co najmniej dwa nowe miejsca pracy, oraz że taka działalność wpłynie na podniesienia, jakości usług MOSiR-u i przyniesie pewne wpływy do miejskiej kasy. Ale ta argumentacja jakoś do burmistrza nie trafiła i dalej obstawał przy swoim. Wywiązała się dość burzliwa dyskusja. Kilku radnych, którzy nie obawiali się konfrontacji z burmistrzem i mieli dość cywilnej odwagi oraz zdrowego rozsądku, poparło moją inicjatywę i apelowało, aby burmistrz wynajął mi to pomieszczenie, a nie zasłaniał się jakimiś księżycowymi procedurami. Argumentowali, że to co ja proponuję, jest tak samo zgodne z prawem jak jego propozycja. Wystarczy jedynie ludzkie podejście.

AM – Którzy radni Pana poparli?
D.G. – Eugeniusz Gałązka, Maria Bębenek, Stanisław Dylewski, Jacek Wilczyński oraz Lech Godlewski, którzy wskazywali ewidentne plusy mojej oferty, jak wykorzystanie obiektu i dodatkowe wpływy do kasy MOSIR-u, któremu przyda się każdy grosz. Docenili także mój wysiłek włożony w pozyskanie dotacji unijnej, która jest niebagatelna, bo przyszłyby do miasta pieniądze z zewnątrz, tutaj zostałyby zainwestowane i mogłyby służyć naszym mieszkańcom. Podkreślali także powstanie nowych miejsc pracy.

AM – A jaka była reakcja burmistrza?
D.G. – Burmistrz reagował dość nerwowo na wystąpienia tych radnych, zwłaszcza po tym jak radny Godlewski powiedział, że samorządy zamiast stwarzać bariery, powinny wspierać mikroprzedsiębiorców oraz takie oddolne inicjatywy jak moja, a następnie zwrócił się do burmistrza z pytaniem: „jak pan takiej sprawy nie może załatwić, to co pan może?”.

AM – Czy tym razem otrzymał Pan jakąś konkretną odpowiedź?
D.G. – Dwa dni po sesji otrzymałem pismo od burmistrza, w którym podtrzymał swoje stanowisko. Całkowicie nowe były w nim dywagacje, że być może MOSIR sam będzie chciał poprowadzić taką działalność. A skąd wezmą na to pieniądze? Przecież tych unijnych nie dostaną, bo to było dofinansowanie mojego projektu. Pismo kończyło się następującym stwierdzeniem: ”…Pozostawiam bez jakiegokolwiek komentarza i opinii, nie tylko własnych, cel Pana wystąpienia na sesji Rady Miasta w dniu 27 września 2011 i tok dyskusji”.

AM – I co wtedy Pan zrobił?
D.G. – W związku z takim podejściem burmistrza, postanowiłem złożyć skargę do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, gdyż uważam, że jego działanie w tej konkretnej sprawie nie jest uczciwe. Złożyłem też 14 października oficjalną skargę na działalność burmistrza do Rady Miasta. Opisałem w niej całą historię oraz podkreśliłem, że uzyskanie przeze mnie dotacji uzależnione jest od otrzymania wiążącej decyzji w sprawie wynajmu tego lokalu. Nie otrzymam tego wsparcia na jakąkolwiek inną działalność i lokalizację, gdyż zaakceptowany biznesplan został stworzony na to konkretne przedsięwzięcie. 

AM – Krótko mówiąc, sytuacja jest patowa.
D.G. – Tak, a czas ucieka. Lokal nadal stoi pusty, nie przynosi ani grosza zysku, ja przychodzę z ofertą wykorzystania go, przychodzę z pieniędzmi i to unijnymi, a tu mamy zapaść decyzyjną. Zdrowy rozsądek i logika wskazują, że taka sprawa powinna być załatwiona z marszu i od ręki. Propozycja była przejrzysta i uczciwa, zastępca burmistrza szybko podchwycił temat, a burmistrz Krzyżanowski uparcie tkwi przy swoim stanowisku. Można odnieść wrażenie, że boi się podjęcia jakiejkolwiek decyzji.

AM – Może boi się posądzenia go o niegospodarność?
D.G. – Nonsens. Przecież wcześniej ogłoszono dwa przetargi, ale nie było chętnych. Zgodnie z ustawą teraz również można zastosować wynajem tego pomieszczenie. A jeżeli tego burmistrz też się boi, to może rozesłać zapytania o cenę do kilku podmiotów z branży gastronomicznej. Stanąłbym wtedy do rywalizacji ze swoją ofertą i okazałoby się, czyja jest lepsza. Ale tu nie ma żadnej decyzji! Tymczasem w innych urzędach spotkałem się z wielką życzliwością i pomocą. Gdy w Sanepidzie powiedziałem, jaką działalność chcę prowadzić, przedstawiłem urządzenia i sprzęt, jakie chcę zakupić, uzyskałem od nich akceptację i zapewnienie, że z takim wyposażeniem otrzymam stosowne pozwolenie na prowadzenie tej działalności.

AM – Co Pana najbardziej bulwersuje w całej tej sprawie?
D.G. – Dla mnie najbardziej upokarzająca jest bezsilność i bezradność w takiej sytuacji. Jako mieszkaniec i wyborca, a więc ten, który wybiera władzę w mieście, czuję się całkowicie bezbronny i bezradny wobec takiego postępowania burmistrza. A co mają powiedzieć ludzie z naprawdę poważnymi problemami życiowymi, którzy rzeczywiście potrzebują zaangażowania i pomocy władz. To jak oni mogą się czuć, gdy ja z tak prostą rzeczą nie mogę się przebić, zwłaszcza, że nie przychodzę z pustymi rękami. A co będzie, jeśli trzeba będzie rozstrzygać naprawdę ważne dla miasta sprawy? Wybrane przez nas władze powinny nas wspierać, jak to obiecywał burmistrz przed wyborami, a nie stwarzać sztuczne przeszkody i utrudnienia.

AM – Dziękuję za rozmowę.

P.S.
Rosjanie mają takie powiedzenie: ”Szto napiszesz pierom, nie wyrubit’ toporom (tego co napiszesz piórem, nie wyrąbać toporem). W ulotce wyborczej sprzed roku, obecny burmistrz napisał między innymi: „Zamierzam: (…) wspierać przedsiębiorczość poprzez likwidację zbędnych barier, zwłaszcza biurokratycznych i wychodzić naprzeciw inicjatywom osób mających wizję rozwoju choćby najmniejszych firm.”.
Pan Dariusz Gwardiak może mieć chyba co do tej deklaracji całkiem poważne i zasadne wątpliwości.
Andrzej Mierzwiński

6 762 views

Zamieścił: admin

Udostępnij ten artykuł na
Przeczytaj poprzedni wpis:
Listopadowe Święto (15.11.2011)

Obchody 93. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918 rozpoczęły się tradycyjnie Mszą św. za Ojczyznę w kościele Wniebowzięcia...

Zamknij